Iwona Teodorczuk-Możdżyńska
Nowa wspólnota
Magdalena Ujma
fot. Jan Przypkowski, fragment wystawy w Galerii m²
Kobieta przez znakomitą część dziejów malarstwa Zachodniej Europy to namalowana w bukolicznej, mieszczańskiej, czy jeszcze innej scenerii piękność pozująca do aktu. Daleko jej od sprawczości, powagi, działania, blisko zaś do pasywnego przyjmowania nadawanych jej przez mężczyzn znaczeń. Lecz – jakakolwiek by była – nagość prowadzi do rozległego obszaru kulturowych sensów, które prowadzą do zaskakujących konkluzji. Giorgio Agamben przypomniał niedawno, że nagość w kulturze Zachodu jest uwikłana w dziedzictwo teologiczne, w którym – za Biblią i jej interpretatorami – pierwsze ciała, czyli ziemskie powłoki Ewy i Adama, były ciałami łaski, zaś przyodzianie szaty oznaczało tej łaski utratę.[1] Jerzy Nowosielski mówił, że ludzie po raz pierwszy założyli odzienie po Upadku, nie tyle, by osłonić własną nagość, lecz by chronić duchową bezbronność swego ciała.[2] Szata jest z tego względu najpierw ochroną i daje wygnańcom z raju potrzebną im godność oraz siłę. Nowosielski zauważył przy tym, że dzisiaj stare kobiety nie mają w co się ubrać, by ubiór sygnalizował ich dostojeństwo. Mówił: stara Hinduska czy stara Cyganka wie, jak ma się ubrać i do końca życia chodzi godnie i dostojnie odziana, ponieważ jej strój ma w sobie coś sakralnego.[3]
W swoich obrazach z cyklu „papieżyce, kardynały, biskupy” Iwona Teodorczuk-Możdżyńska proponuje taki przyodziewek dla kobiet, który po pierwsze, przydawałby im dostojeństwa, a po drugie, nadawałby się dla każdej kobiety, niezależnie od wieku. Artystka, odnosząc się do katolicyzmu, odmalowuje rzecz w Polsce niepojętą. Kapłaństwo kobiet. Tytułowe „papieżyce, kardynały, biskupy” noszą sutanny, podobne do tych, które w codziennym życiu wkładają na siebie księża katoliccy różnego rodzaju i stopnia. Na obrazach Teodorczuk-Możdżyńskiej znajdziemy także i same modele habitów, skrojonych odpowiednio dla kobiet, z podkreśloną talią i biustem i zapiętych na ostatni guzik. Papieżyce na głowach noszą charakterystyczne czapeczki, tak zwane piuski. Na wystawie w Galerii m² mogłyśmy podejść do tryptyku „[kobiece sutanny]”, stanąć przy obrazach i symbolicznie „przymierzyć” odmalowane uniformy, tak jakbyśmy przymierzały ideę wciąż w Polsce jedynie hipotetyczną. Jakbyśmy dokonywały przekroczenia odwiecznej „polskiej” zasady.
Strój duchowny, czyli vestis ecclesiastica, habitus ecclesiasticus vel clericalis, ma krój uregulowany przepisami prawa kościelnego. Szaty liturgiczne, w zależności od pory roku, przybierają barwę od białej, przez złotą i czerwoną, ku zielonej i fioletowej. Na co dzień jednak księża katoliccy noszą sutanny czarnego koloru, tak zwane rewerendy. Niekiedy zwyczajowe przepisy pozwalają kapłanowi poza funkcjami liturgicznymi […] nosić krótki strój czarnego koloru […] skrojony na sposób świecki. – głoszą regulacje kościelne. Podkreśla się symboliczne znaczenie stroju: duchowni winni unikać wszystkiego, co mogłoby przyczynić się do obniżenia znaczenia tej szaty kapłańskiej w oczach wiernych. Są także porady dotyczące bardziej intymnych części ubioru: Z czarnym kolorem szat duchownych najbardziej zgadza się bielizna koloru białego. Przede wszystkim jednak zaleca się unikanie pretensjonalnej przesady i rażącego zaniedbania[4]. A zaleca się dlatego, że strój duchownych jest czymś więcej niż tylko ochroną ciała przed chłodem i czymś krańcowo odmiennym niż wytwór mody.
O pełnionej funkcji informuje więc odzienie, które w języku katolików przyjęło nazwę „szata”. Owa szata wymusza odpowiednią postawę ciała i właściwie to dopiero jej włożenie czyni ze zwykłego mężczyzny kapłana. Odpowiednio godnie się w takiej sutannie siada, odpowiednio dostojnie chodzi: w sutannie jest się kimś więcej niż tylko sobą, jest się bowiem reprezentantem liczącej dwa tysiące lat instytucji. Ta instytucja, Kościół, czyli Eklezja, od wieków promuje mężczyzn, mając na swoim koncie akty mizoginii na niebywałą skalę, jak chociażby polowanie na czarownice. Jak pisze Zuzanna Razik, w odrzuceniu kapłaństwa kobiet przez Kościół Katolicki chodzi po prostu o władzę, którą mężczyźni nie chcą się podzielić. Kwestia władzy rysuje się tutaj dość prosto: ma ją w swoich rękach mniej niż jeden procent jego wiernych, czyli ordynowani mężczyźni. Ta „grupa trzymająca władzę” duchową i administracyjną sama się rekrutuje, poza nadzorem reszty wiernych […]. Władza w Kościele sprawowana jest poza nami, pośród nieprzejrzystych nominacji i zależności oraz przy niemożliwości pociągnięcia do odpowiedzialności tych, którzy jej nadużywają.[5]
W Kościele starannie zacierano ślady działalności wyznawczyń Chrystusa, które w początkach istnienia nowej religii były tak aktywne, że poganin Celsus w II w. określił chrześcijaństwo jako religię kobiet, dzieci i niewolników. Obecność diakonis, fundatorek i innych wyznawczyń nadających ton wczesnochrześcijańskim wspólnotom rzucała się w oczy. Mowa nie tylko o kobietach przebywających obok Jezusa. Wiele innych wspomagało finansowo pierwsze gminy, a także zajmowało się nauczaniem. Mizoginistyczne zdania z listów św. Pawła wydają się dziś zaprzeczać tym faktom, lecz często interpretuje się je jako wstawki z późniejszych redakcji pism Apostoła.
Dzisiaj w tak konserwatywnych miejscach jak Polska idea kapłaństwa kobiet jawi się jak herezja. Jeśli zaś w ogóle porusza się ten temat, to kategorycznie zamykając jakąkolwiek dyskusję, jak czyni to – w ślad za Janem Pawłem II i jego listem apostolskim Ordinatio Sacerdotalis z 1994 roku – jezuita, Dariusz Kowalczyk. Nawiązuje on do tendencji dochodzącej do głosu w kościołach protestanckich, by dopuszczać kobiety do święceń. Jego zdaniem ruch ten nie przyniósł wiele dobrego. Kowalczyk stwierdzał bez cienia wątpliwości: Jeśli ów kryzys nie świadczy o zupełnej błędności idei święcenia kobiet, to na pewno przemawia za tym, że czas jeszcze nie dojrzał i nie jest wolą Boga, aby zmieniać dotychczasową tradycję udzielania święceń. […] Kościół Chrystusa wymaga dziś reformy […], ale – póki co – taką kwestią na pewno nie jest hierarchiczne kapłaństwo kobiet. I być może nigdy nie będzie...[6]
W odpowiedzi na tego typu dyscyplinujące twierdzenia, lokujące się w głównym dyskursie polskiej sfery publicznej, powstają obrazy Iwony Teodorczuk-Możdżyńskiej. Szczupłe, wyniosłe postacie, zarysowane w sposób wyrazisty i uproszczony. Główną bohaterką obrazów jest suknia duchowna, która uwzniośla ciało i tworzy z kobiety ją noszącej kapłankę. Suknie te, rozszerzające się do dołu, niby przyciągają kobiety do ziemi, ale wzniesione ręce skierowane są ku niebiosom. Postaciom brak stóp, a dolne krawędzie sutann są lekko łukowate. Te zabiegi sprawiają, że postacie zdają się lewitować w nasyconej kolorem przestrzeni. Ceremonialne, modlitewne pozy odmalowanych przez artystkę papieżyc, kardynał i biskup charakterystyczne są dla wczesnego chrześcijaństwa. Pozę z rozwartymi, podniesionymi rękami dawniej czytało się jako figurę orantki, symbol modlitwy, a także zmarłej duszy wznoszącej się ku Bogu. Poza ta, zaczerpnięta ze starożytnej ikonografii, nader często pojawiała się w rzymskich katakumbach. Dzisiaj czyta się ją także jako pozę postaci wygłaszającej płomienne kazanie.
Obrazy Teodorczuk-Możdżyńskiej pełnymi garściami czerpią z pierwszej awangardy, a dokładniej – z jej mistycznego odłamu. Składają się na nie proste, wyraziste i wręcz dosadne zestawienia mocnych barw, takich jak: czerwień, zieleń chromowa, „błękit” z rozbielonego indygo, imitujące czerń czyste indygo położone na czerwieni i biel. Są tam płaskie, geometryczne pola, odręcznie wykreślone krawędzie i figury geometryczne. Ręczna praca sprawia, że obrazy noszą ślad ręki malarki, są żywe, a powtarzalność form nie sprawia wrażenia monotonii i nudy. Obrazy „[raz, dwa, trzy – początek gry]” mają format trójkątny i niewielkie rozmiary. Można te trójkąty zestawiać, co autorka czyni, dzięki czemu można oglądać odziane w suknie duchowne orantki, w niekończących się odbiciach i repetycjach, jako elementy większych kompozycji. Artystka tworzy kalejdoskopowe układy i chmury ornamentu. W trójkątnych, a także prostokątnych polach jej płócien wyświetla się przy okazji historia awangardy. Jej heroiczną wersję Iwona Teodorczuk-Możdżyńska queeruje, zmiękcza, rozdrabnia na kawałeczki, te kawałeczki wpadają zaś widzom do oka i uwierają, zmieniają sposób patrzenia... Widać tutaj także feministyczne przemalowanie Malewicza – uduchowionego kapłana nowej sztuki, którego wizja sięgała poza obraz, ku duchowości, wysnutej z głębi malarstwa ikonowego. Widzę twórcze wykorzystanie stylu profesora malarki – Jarosława Modzelewskiego z warszawskiej ASP, z jego obrazami, w których duchowość wyrywa się z ciężkich, ziemistych barw i wyraża się poprzez proste, zwyczajne widoki zwykłego życia.
W książce Beyond God the Father Mary Daly, jedna z najważniejszych feministycznych antropolożek i filozofek, pisze o tym, że Bóg jest modelem dla wszelkich patriarchów i dopóki nie zostanie zdetronizowany, dopóty kobieta nie osiągnie mocy pełnej osoby ludzkiej. Do dzisiaj żyjemy w cywilizacji, którą cechuje mizoginia. W kolejnej swojej książce, Gyn/ecology. The Metaethics of Radical Feminism, Daly opisała unholy trinity – nie-świętą trójcę gwałtu, ludobójstwa i wojny.[7] To efekt działalności starego, transcendentnego Boga, który wygnał ze swojego uniwersum kobiety, niewoląc je i podporządkowując mężczyznom. Wyzwalając się z więzów patriarchatu, odtwarzamy biblijną historię Ewy, by doprowadzić ją do zgoła niebiblijnych konsekwencji. Daly zapowiedziała powtórny upadek ludzi, polegający na spożyciu zakazanego owocu – wiedzy zakazywanej przez patriarchalne społeczeństwo. Spowoduje on porzucenie fałszywej niewinności i osiągnięcie nowego rodzaju dorosłości...[8] Gin-ekologia Mary Daly jest pomysłem na ratowanie poważnie zagrożonego dzisiaj środowiska przyrodniczego, zagrożonego przez rozwój opartej na chciwości i wyzysku patriarchalnej cywilizacji – ze starym Bogiem jako jej patronem. Ginące środowisko naturalne jest zarazem habitatem duchowości kobiecej. Dzisiaj jeszcze poważniej zagrożonej, znajdującej się na granicy przetrwania. Dzisiaj, wyraźniej niż Mary Daly w latach siedemdziesiątych, widzimy nekrofilski charakter patriarchalnej cywilizacji. Widzimy, że nowy świat powstanie z siostrzeństwa. Siostrzeństwo jest maszyną do pracy z wyobraźnią, pluje na Hegla, dialektykę, wiarę w postęp, braterstwo, patriarchalną kulturę dominacji i walkę o uznanie pana – zapowiada potrafiąca doskonale tkać nową rzeczywistość z nici utopii Joanna Sokołowska.[9] Ton w nim nadawać będzie duchowość kapłanek nowego porządku, a ich rządy odrzucą hierarchię dominacji i władzy. Papieżyce w obrazach Iwony Teodorczuk-Możdżyńskiej wirują i tańczą, bez utraty powagi. Dzisiaj, potępiane, odrzucane i zabijane jako kobiety zakazanej wiedzy, zwane w patriarchalnym języku wiedźmami, staruchami, furiami i harpiami, są papieżycami nowych wspólnot i nowego świata.
Przypisy:
[1] Giorgio Agamben, Nagość, przeł. Krzysztof Żaboklicki, WAB, Warszawa
2010, s. 66-99.
[2] Zbigniew Podgórzec, Mój Chrystus. Rozmowy z Jerzym Nowosielskim, Wydawnictwo „Łuk”, Białystok 1993, s. 145.
[3] Tamże, s, 150.
[4] Zob. Ks. dr A. Witkowiak, Strój osób duchownych, msza.net/i/czytaj,decus_clericorum,21.html (dostęp 20.10.20200.
[5] Zuzanna Radzik, Wojownicy Pana i księżniczki Maryi. Po co takie podziały?, deon.pl/wiara/wojownicy-pana-i-ksiezniczki-maryi-po-co-takie-podzialy,781278 (dostęp 18.10.2020).
[6] Dariusz Kowalczyk SJ, O kapłaństwie kobiet, www.rozmawiamy.jezuici.pl/articles/52/n/38 (dostęp 18.10.2020).
[7] Mary Daly, Gyn/ecology. The Metaethics of Radical Feminism, Beacon Press: Boston 1978, s. 96-102.
[8] Mary Daly, Beyond God the Father, Beacon Press: Boston 1973, s. 44-68.
[9] Joanna Sokołowska, Maszyna do pracy z wyobraźnią, widok.hmfactory.com/index.php/one/article/view/563/1125 (dostęp 21.10.2020).